Serię wpisów o książkach zmieniających świat zacząłem od Milczącej wiosny Rachel Carson, o konsekwencje wydania której spory trwają aż do dziś. Jednak nie licząc na poły żartobliwego wpisu o książkach zabójczych dosłownie, pozostałe pozycje przedstawiały zmiany na lepsze. Pora na odmianę, pora na skutki uboczne i – o zgrozo – pora na przemyślenia autorskiej odpowiedzialności poświęcone. Konkretnie zaś rzecz ujmując: oto Śpiączka Robina Cooka.
Wydana w 1977 roku powieść była pierwszym komercyjnym sukcesem autora, który z czasem zapracował sobie na tytuł mistrza thrillera medycznego. Cook jest lekarzem z zawodu, ale służył też w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych, w której to osiągnął stopień komandora podporucznika. Swoją pierwszą powieść, Year of the Intern (w Polsce nieco nazbyt bezpośrednio przetłumaczoną jako Rok interny), napisał w trakcie służby na okręcie USS Kamehameha (tak, tak). Sama Śpiączka opowiada zaś o Susan Wheeler, atrakcyjnej (a jakże) studentce medycyny, która trafia na staż do Boston Memorial Hospital. Wraz z innymi stażystami prowadzonymi przez Marka Bellowsa, rezydenta chirurgii, zajmuje się spisywaniem informacji o stanie pacjentów po zabiegach. Powieść pokazuje jak od zaplecza funkcjonuje szpital oraz wskazuje na problemy, z którymi muszą borykać się kobiety w tym męskim świecie, lecz kołem zamachowym fabuły jest wątek kryminalny. Ten zaś rozpoczyna się, gdy Susan zaczyna badać przypadek dwóch pacjentów, którzy wpadli w śpiączkę po operacjach. Z czasem odkrywa, że w szpitalu dochodzi takie przypadki są abnormalnie częste.
Na początku wspomniałem o tym, że tym razem będzie o skutkach negatywnych – nietrudno więc zgadnąć, że fabuła przedstawiająca handel organami może mieć negatywny wpływ na postrzeganie transplantologii jako takiej. W USA (i na pewno nie tylko tam) niedobór dawców jest znacznym problemem. W felietonie opublikowanym w The New York Times Maureen Dowd cytuje doktora Lewisa Tepermana, prezesa organizacji New York Organ Donor Network, który mówi, że liczba dawców nie zmienia się w zasadzie od lat. Odnotowano tylko dwa znaczące spadki: pierwszy po atakach z 11 września, a drugi w 1978 roku… Wtedy to do kin weszła Śpiączka w reżyserii Michaela Crichtona, w której to zagrał między innymi Michael Douglas. Film został dobrze przyjęty przez krytyków, a przy 4 milionach dolarów budżetu zarobił 50 milionów. Sama książka długo gościła na liście bestsellerów New York Timesa, a The New York Times Book Review określił ją thrillerem roku.
Nie ma co prawda bezpośrednich dowodów na to, że to książkowa i filmowa Śpiączka doprowadziły do 60-procentowego spadku w rejestracji dawców, ale badania profesor Susan E. Morgan wskazują bardzo wyraźnie na wpływ pokazywania transplantacji w mediach na potencjalnych dawców. W opublikowanym w czasopiśmie Communication Research artykule przyglądała się wpływowi serialu Chirurdzy na podejście widzów do dawstwa i przeszczepiania narządów. Badania pokazały, że za sprawą postrzeganego realizmu serialu linie fabularne związane z oddawaniem organów wzmacniają mity oraz pogłębiają brak zaufania względem personelu medycznego. Ten ostatni czynnik jest z kolei głównym czynnikiem, który odwodzi potencjalnych dawców. Okazuje się też, że wiele osób – właśnie za sprawą mediów – wierzy, że wraz z organem można przejąć czyjeś cechy charakteru. Morgan (współ)napisała jeszcze kilka naukowych artykułów na zbliżone tematy. Między innymi za jej sprawą niedawno zrobiło się głośno o netfliksowym serialu Chambers, który to wykorzystuje przeszczep jako punkt startowy do horrorowej opowieści.
I tu dochodzimy do kwestii kluczowej i problematycznej: autorskiej odpowiedzialności. Czy Robin Cook miał zamiar odstraszyć potencjalnych dawców? Nie wydaje mi się. Czy mógł być bardziej przewidywalny. Chyba tak. W końcu jest lekarzem, który powinien sobie zdawać sprawę z tego, jak popkultura wpływa na ogół społeczeństwa. Można co prawda argumentować, że nie mógł spodziewać się, że Śpiączka osiągnie taki sukces, ale obrona to raczej marna. Bez większego entuzjazmu podchodzę też do słów samego autora, który ponoć pisze thrillery ze względu na to, że dają mu możliwość zainteresowania innych medycyną, o której niewiele wiedzą. W tymże wywiadzie dla Romantic Times Book Reviews stwierdził wręcz: „Wydaje mi się, że moje książki tak właściwie kształcą ludzi”. Powstrzymam się od komentarza, będę się trzymał wersji optymistycznej i założę naiwnie, że z czasem mu się poprawiło. Choć przyznam, że na mą naiwność cień rzuca fakt, że Cook przyznaje się, że sukcesy zaczął odnosić, gdy w swoich powieściach zaczął stosować wszystkie sposoby na manipulowanie czytelnikiem, jakie udało mu się podpatrzeć w innych bestsellerach.
Na koniec i w otchłań komentarzy rzucam pytań prowokacyjnych garść. Czy profesor Morgan przesadza mówiąc, że serial Chambers odbierze niektórym życie (ang. „… this show will cost some people their lives”)? Czy twórcy powinni zwracać uwagę na potencjalne konsekwencje swoich dzieł? Czy powinni się przejmować nawet reakcjami nieracjonalnymi? Czy nie powinien może tu zadziałać bufor w postaci osądu wydawcy? Czy da się jakoś zapobiegać takim sytuacjom bez ingerowania w wolność artystyczną? Co z pseudnaukowym bełkotem w stylu Pawlikowskiej czy Zięby (o to nawet już pytałem)?
Wszystko jest kwestią wyobraźni. Nasz odpowiedzialność zaczyna się od wyobraźni.
[Haruki Murakami, Kafka nad morzem]
Moreni
Jeżeli jeszcze nie znasz, to w kwestii handlu narządami polecam „Czerwony rynek” Carneya, świetny reportaż.
Co do meritum zaś… Kwestia odpowiedzialności wydawcy jest IMO dość złożona (powiedzmy, że pominę w tych rozważaniach treści jednoznacznie szkodliwe, prawnie zabronione, intencjonalnie szkalujące jakąś grupę itp.). Z jednej strony wiadomo, że to tylko fikcja i raczej każdy przeciętnie rozgarnięty człowiek na poziomie świadomości, będzie sobie z tego zdawał sprawę. Z drugiej, to kłamstwo powtarzany 100 razy staje się prawdą, a nie odwrotnie. Jak w kilku różnych mediach będzie się odpowiednio długo taką fikcję prezentować, to sobie ją człowiek jakoś podskórnie zaimplementuje, nawet, jeśli nie będzie tego do końca świadomy (jak z horrorami. Niby wiadomo, że to wszystko bajki i tak naprawdę nic nam nie grozi, ale po seansie człowiek jakoś tak nieufnie patrzy na tę kupę ciuchów na krześle). Tutaj jednak trochę trudno mi obwiniać wydawcę, że źle szacuje społeczny wydźwięk swoich typowo rozrywkowych książek.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, kiedy książce towarzyszy odpowiednio skrojona kampania promocyjna. Takie „365 dni” samo w sobie byłoby kiepskim pornoharlequinem, ot, kolejnym z wielu, nie nam oceniać cudze kinki. Ale w momencie, kiedy za wydawanie bierze się wydawnictwo kojarzone z publikacji zaangażowanych społecznie, a autorka nawet z lodówki wyskakuje z agitacją, że jej książki promują zdrową kobiecą seksualność, to powiedziałabym, że sytuacja przestaje być dyskusyjna, a robi się taką, jaka nigdy nie powinna zaistnieć. Podobnie książki Michalak („Bezdomna” i „Nie oddam dzieci” akurat tutaj), wydawane jako niewymagające obyczajówki czy romanse chwały nie przynoszą, ale niektórzy lubią czytać na odmóżdżenie. Ale kiedy ubiera się je w serię poruszającą ważne tematy społeczne a patronaty przyznaje prawdziwym fundacjom zajmującym się tymiż, podczas gdy w środku znajduje się najbardziej toporne przedstawienie wszystkich najgorszych, krzywdzących i nieprawdziwych stereotypów, to jest zwyczajnie działanie na szkodę danej grupy. Tego typu działania powinny się spotykać ze zdecydowanym sprzeciwem społecznym.
Zresztą, dotyczy to nie tylko wydawców, ale chyba nawet bardziej twórców filmowych…
Beatrycze
Jako biologowi kwestie „przejmowania charakteru wraz z przeszczepem” wydają się po prostu głupie, ale cóż- ludzie wierzą w najrozmaitsze bzdury.
Osobiście uważam, że to powinno być tak prawnie zorganizowane, że o ile ktoś nie złoży papierów, w których zabrania pobrania jego narządów po śmierci, to można je pobrać.
Przy okazji – ja z kolei o obecną modę antyszczepionkową obwiniam w dużej mierze „Z archiwum X” i inne seriale oraz filmy, które zaczęły wykorzystywać motyw szczepionek i prac nad nimi jako jakichś tajnych rządowych eksperymentów, mających np. na celu kontrolę obywateli. Sądzę, że efekt emocjonalny wywierany przez tego rodzaju produkcje okazał się ważniejszy dla szerzenia się nieufności do szczepionek, niż artykuł dotyczący możliwych powiązań pomiędzy autyzmem a szczepionkami (którego tezy zresztą, jak się dowiedziałam z popularnonaukowego filmiku na YT zostały obalone).
To swoją drogą mnie zdumiewa – większość ludzi odrzuca racjonalne, spójne wyjaśnienia i obraz rzeczywistości, który wymaga przemyślenia go, za to ma tendencję do wierzenia w bzdury w rodzaju magicznej wody, piramidek ogniskujących kosmiczną energię, czy czego tam jeszcze.
Ja nie czytałam „365” dni, tylko fragmenty wyśmiewane na „Niezatapialnej armadzie…”, ale jeśli to ma być „zdrowa kobieca seksualność???… Same sobie kręcimy powróz na szyję – bo tu niby walka o równouprawnienie, jakieś akcje przeciwko molestowaniu, a tu – że kobiety najbardziej kręcą, z przeproszeniem, dominujący buce. I potem taki mężczyzna może też być skołowany. Czyli co – on nie powinien się zachowywać napastliwie, czy może jednak tak należy?
Ale, pozwolę sobie na odrobinę prywaty- chciałam o tym napisać raczej pod postem o „Nowej Fantastyce” ale skoro zajrzałam – zobaczyłam nowe wpisy i tu komentuję, to dodam teraz, żeby nie mnożyć bytów ponad potrzebę – otóż założyłam sobie stronkę ze swoimi opowiadaniami fantasy i SF (teraz myślę, jakby tu ją rozreklamować, pewnie będę dorzucać w stopce swoich recenzji). Jeśli byłbyś ciekaw, to zapraszam:
https://beatryczenowicka.malopolska.pl/
Moreni
” nie złoży papierów, w których zabrania pobrania jego narządów po śmierci, to można je pobrać. ”
Tak właśnie jest, od 2005 roku. Natomiast lekarze często tego nie robią ze względu na protesty rodziny i obawą przed zrobieniem złego PRu transplantologii…
„To swoją drogą mnie zdumiewa – większość ludzi odrzuca racjonalne, spójne wyjaśnienia i obraz rzeczywistości, który wymaga przemyślenia go, za to ma tendencję do wierzenia w bzdury w rodzaju magicznej wody, piramidek ogniskujących kosmiczną energię, czy czego tam jeszcze. ”
To chyba jest związane z coraz większym skomplikowaniem nauki. Wobec braku jasnego i zrozumiałego dla wszystkich wytłumaczenia jak coś działą, ludzie wybierają to, co wydaje się sensowne „na chłopski rozum”. Może gdybyśmy uczyli, na czym polega metoda naukowa już w podstawówce, byłoby inaczej.
Heh, też „365 dni” znam tylko z Armady, natomiast przeczytałam w całości kilka wywiadów z autorką. I tak obserwując całokształt jej działań, to mam wrażenie, że to wszystko było cynicznie skalkulowane na zrobienie jak największego szumu nie w okół książki, tylko wokół osoby autorki, żeby mogła wkroczyć do światka celebrytów (od napisania, wybaczcie mój klathiański, gównoksiązki, przez wszystkie kontrowersyjne tezy w wywiadach, aż po sesję w CKMie). CO wygląda jeszcze gorzej.
pozeracz
No ładnie, ładnie – jaka ładna dyskusja się tu wywiązała.
„365 dni” i jego autorka to zdecydowanie twory bardzo mocno marketingowe. Na pewnym poziomie jest to jak najbardziej OK. Autorka napisała coś, co inni chcą czytać, sprzedała prawa do ekranizacji i zarobiła kasy pewnie sporo. Good for her. Jednak przy okazji zagrała na niskich instynktach i rzeczywiście wiele szkodliwych bzdur powieliła.
A co do szczepionek i „Z Archiwum X”… Chciałbym bronić jednego ze swoich ulubionych seriali, ale możliwe, że to właśnie on i podobne podłożyły podwaliny pod aktualny idiotyzm. Jednak wydaje mi się mocno, że to dopiero powszechność Internetu z łatwością odnalezienia podobnych sobie poglądowo oraz brak kontroli nad rozprzestrzenianiem różnych bredni była elementem kluczowym.
Beatrycze
Też bardzo lubiłam „Z archiwum X”.
Trudno orzec, nie jestem spocjologiem ani psychologiem.
Z kolei „Z archiwum X” było też obrazem tego, jak społeczeństwo zaczyna skłaniać się ku NewAge, czy teoriom spiskowym.
Tak oto wchodzimy w błędne samonakręcające się koło.
@moreni
Zdecydowanie przydałoby się jakieś tłumaczenie w szkole mtody naukowej. Ja ak naprawdę uczyłam się, na czym ona polega dopiero na studiach.
Co do autorki – to teraz zdaje się można nieźle zarobić na celebryceniu – te wszystkie profile z product placement itp. Podejrzewam, że autorka, podobnie jak bohaterka lubi te markowe ciuchy, buty i kosmetyki a tak może jezcze przy okazji dostanie za darmo jeśli będzie wystarczająco sławna, by je promować w mediach społecznościowych.
pozeracz
Jeśli chodzi o ten wpływ, to wyszperałem dość ciekawy wywiad: https://www.straitstimes.com/lifestyle/how-x-files-brought-conspiracy-theories-into-mainstream-culture Co prawda to mało miarodajne źródło, ale trafna według mnie jest uwaga o długotrwałej słabości amerykańskiego narodu do spiskowych teorii (Kennedy, Roswell).
Ach, aż by se człowiek pocelebrycił, choć przez chwilkę lub dwie 😛
piotr (zacofany.w.lekturze)
Proszę, dreszczowiec do pociągu i takie poważne skutki lektury 🙂 Ale faktycznie, coś może w tym być, sam momentami przy thrillerach medycznych zaczynałem dostawać różnych paranoi.
pozeracz
No właśnie… A gdy dołożyć do tego jeszcze film z ponętnym Douglasem, to dopiero robi się problem 😉
piotr (zacofany.w.lekturze)
Zacząłem się zastanawiać, czy widziałem tego ponętnego Douglasa i nie pamiętam. Za to pamiętam fazę na thrillery medyczne, nawet długo trwała, aż w końcu przeszedłem do trzeciorzędnych autorów i zaczęły mnie drażnić powielane schematy.
pozeracz
Ja miałem fazę na Ludlumów, Cusslerów i innych Clancych. Jakoś z medycznych kojarzę tylko jedną czy dwie Gerritsen, ale nic poza tym.
Ambrose
Robin Cook to moje początki przygody z literaturą. Nałogowo zaczytywałem się w jego powieściach, „Comę” rzecz jasna też przemieliłem, ale nie przypominam sobie, bym zaczął w tamtym okresie odczuwać obawę wobec transplantologii.
Z głupotą i naiwnością ludzką walczyć jest b. ciężko, stąd trudno o dobre rozwiązanie w momencie, gdy thriller medyczny wpływa na postrzeganie rzeczywistości przez czytelników. Może warto pomyśleć o jakieś przedmowie, w której zasygnalizowano by (w tym konkretnym przypadku), że dzięki transplantologii ratuje się tyle i tyle ludzkich żyć rocznie, że tyle i tyle można by uratować, gdyby dawców było więcej, że tyle i tyle procent ludzi zna osoby żyjące dzięki przeszczepowi, etc. Bo chyba tylko takie konkretne liczby mogłyby podziałać na wyobraźnię.
pozeracz
U mnie początki intensywnie powiązane były z fantastyką i sensacją. Tylko, jak pisałem powyżej, był to Cussler, Clancy czy Ludlum.
Tak, w przypadku wspomnianego serialu apelowano do Netflixa właśnie o takie ostrzeżenie czy inny komunikat, który załagodziłby wydźwięk serialu.
Bazyl
Przekleństwem naszych czasów jest to, że spora grupa ludzi myśli, że życie wygląda jak w paradokumentach w popularnych stacjach TV 🙁
pozeracz
Biorąc pod uwagę jak dużo oglądalność mają te potworki, to ta grupa rzeczywiście może być bardzo spora.