"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Innoplanterna rozgrzewka, czyli „Gorączka Ciboli” Jamesa S.A. Coreya

Do niedopuszczalnych, haniebnych wręcz zaniedbań doszło. Pogodziłem się już z faktem, że MAG wespół w zespół z tłumaczem Markiem Pawelcem wyprzedzili mnie w oryginalne czytającego. Jednak teraz zawaliłem własną tradycję i harmonogram czytania Ekspansji opóźnił się o niemal dwa miesiące. To wszystko dworowanie oczywiście, służące głównie temu, by podlinkować recenzję części poprzedniej. Nie kombinuję już… oto Gorączka Ciboli.

gorączka ciboli

Ilus to pierwsza planeta zasiedlona po otwarciu sieci międzygwiezdnej stworzonej przez nieznaną cywilizację. Pierścienie, które wyłoniły się z Wenus zaprowadziły grupkę uciekinierów z Ganimedesa na to – jak się później okazało – niezwykle bogate w lit ciało niebieskie. Jednak i w tym świecie we wszystko co wartościowe swe macki pchają korporacje. Co prawda statek Royal Charter Energy transportuje głównie naukowców, ale sama firma rości sobie prawa własności do Nowej Ziemi. W dodatku szefem służb bezpieczeństwa na Edwardzie Israelu jest pewien aż nazbyt pragmatyczny były wojskowy. Gdyby tego było mało, zaraz przy kolonii znajdują się ruiny pozostawione przez cywilizację nieskończenie bardziej rozwiniętą od ludzkości, a która została zniszczona w nieznanych okolicznościach.

Na sam początek i bez ogródek przyznać trzeba, że Gorączka Ciboli to tom przygotowawczy, przejściowy. Po odkryciach z Wrót Abaddona, które to odmieniły diametralnie losy ludzkości, tempo i skala uległy obniżeniu. Konflikt na Ilusie/Nowej Ziemi jest co prawda przedłużeniem napięć politycznych z Układu Słonecznego, ale to raczej wielka polityka ma na niego wpływ, a nie na odwrót. Konsekwencje tych wydarzeń mają jedynie ogólny wpływ na dalsze losy ludzkości i choć skutki te ważkie będą, to ich waga ujawni się dopiero w tomie kolejnym. Podobnie sprawy się mają z niesprecyzowanym zagrożeniem galaktycznym: czytelnikowi podrzucone zostają jedynie drobne okruszki, intrygujące ogólniki. Jednak Gry Nemezis zapowiadają się iście obiecująco.

gorączka ciboli okładki

Arty z polskich okładek autorstwa Dark Crayona

Powyższe narzekanie wiąże się jednak z całościowym spojrzeniem na serię, pora więc przybrać optykę jednostkową. Z takiej perspektywy Gorączka Ciboli nie prezentuje się źle, ale ma pewne braki. Głównym problemem jest nieco nazbyt rozbudowana część wprowadzająca. Nie dość, że nie tak mało stron zajmuje Holdenowi w ogóle dotarcie na powierzchnię planety, to jeszcze do kluczowego zawiązania akcji dochodzi jeszcze później. Ten początek skutecznie stopniuje napięcie i buduje atmosferę nadchodzącej katastrofy, ale po prostu trwa zbyt długo. Pisarskie doświadczenie autorskiego duetu sprawia jednak, że gdy już akcja się rozkręca, to powieść naprawdę trudno odłożyć. Zwroty akcji, planetarne zagrożenia, solidna dawka napięcia i konflikty wyrazistych charakterów gwarantują przykucie czytelniczej uwagi.

Ambiwalentnie prezentuje się też warstwa charakterologiczna. W przypadku głównych bohaterów problemem jest ich zastój – Gorączka Ciboli nie daje im szansy na żadną przemianę, potwierdza raczej ich cechy. Innymi słowy: jeśli Holden irytował, będzie irytował nadal, a jeśli sympatię budził, nadal tak będzie. Na szczęście znacznie ciekawiej wypadają nowe postaci. Antagonista, Murtry, kończy jako stereotypowy niemal schwarzcharakter, ale na początku sprawia po prostu wrażenie pragmatycznego służbisty. Gdzieś w moralnie szarej strefie ląduje za to Basia Merton (Basia tu to imię męskie, ale nie jest to wpadka autorów, a świadoma decyzja w książce wyjaśniona). Ten osadnik za sprawą daje się wciągnąć w aż nazbyt aktywną walkę z korporacyjnymi przybyszami, a potem mierzy się z konsekwencjami swoich decyzji i stara się odkupić winy. Czyni zło powodowany miłością do rodziny wzmocnioną przez traumatyczną przeszłość, a ocena jego poczynań nie jest aż tak prosta, co cieszy podwójnie w literaturze o profilu zdecydowanie rozrywkowym.

Gorączka Ciboli to poprawna powieść science-fiction, która traci mocno w porównaniu z wcześniejszymi częściami cyklu Ekspansja. Przyspieszenie i natężenie akcji w drugiej części książki oraz ciekawe postaci drugoplanowe nie w pełni rekompensują wolne tempo początku oraz brak wydarzeń znaczących dla serii. Z szerszego punktu widzenia za pozytyw można uznać to, że epilog zapowiada intensywną eskalację w Grach Nemezis. Mały plusik na marginesie zaś za kolejne ciekawe odwołanie w tytule.

Bobbie pomyślała, że to zdumiewające, jak szybko ludzkość potrafiła przejść od „Cóż za przepotężna inteligencja stworzyła te niesamowite cuda?” do „Cóż, skoro ich tu nie ma, to czy możemy zabrać ich zabawki?”

Poprzedni

Kryzysy kamratów z Corku, czyli „Nocny prom do Tangeru” Kevina Barry’ego

Następne

Mole na ekranie, czyli książki w filmach (i serialach też)

4 komentarze

  1. Lubię ten tom, chociaż jest tak różny od reszty. Ale to świetny western w kosmosie, wystarczy włączyć sobie Extasy of gold, zapętlić, i jest super podkład pod całą książkę.

    • pozeracz

      Hmmm… Ciekaw jestem, jak by został odebrany przez kogoś, kto nie czytał reszty cyklu. Mi trudno było się wyrwać z tego kontekstu, więc pewnie stąd rozczarowanie. A może być „Extasy of Gold” z wersji S&M? 😉

  2. Odkąd MAG zyskał prawa do tego cyklu, coraz mocniej mnie kusi, by po niego sięgnąć. Poczekam chyba na ukazanie się wszystkich części i wtedy może trafi się jakaś atrakcyjna promocja 🙂

    • pozeracz

      MAG czasem je miewa, ale raczej rzadko na kolana powalają. Choć na pewno oszczędność z tego będzie, a ja całość przez siebie przeczytaną mocno polecam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén